Ona się uśmiecha, kiedy już nie może inaczej...
Jakiś czas temu po raz kolejny czytałam Kubusia Puchatka. Czuję ogromny sentyment do tej opowieści, w pewien sposób daje mi ona chwilę wytchnienia od otaczającego mnie pędu życia w nieco inny sposób, niż wszystkie powieści dla dorosłych. Jednak wspominam w tym miejscu o tamtych historiach, gdyż zawsze zastanawiałam się nad Krzysiem. Kim był, jak naprawdę wyglądał, jak się zachowywał, jaką miał relację z ojcem... Pytań dotyczących Krzysia, a następnie Krzysztofa (a może powinnam napisać Chirsophera?) nie sposób w tej chwili zliczyć.
Na tę książkę, tj. na Mężczyznę ze Stumilowego Lasu, natknęłam się całkiem przypadkowo, przeglądając kolejne strony bookerów polskich i amerykańskich, i wszystkich innych też. Na jednej ze stron mignęła mi okładka i jakoś tak do niej wróciłam. Pobieżnie przeleciałam wzrokiem po tekście, zastanawiając się, czy interesuje mnie powieść o Chistopherze Robinie Milne. Przekonało mnie jedno zdanie, które recenzent zacytował z okładki:
Zamykasz oczy i świat znika... A może jesteś tylko bohaterem czyjejś bajki?
Od czasu do czasu napływa na mnie jakieś dziwne poczucie nierealności, jak gdybym żyła w świecie, który nie ma prawa istnieć, ja nie mam prawa istnieć, a moje uczucia, myśli, świadomość tego, że być może to wszystko co mnie otacza, to... czyjś wymysł. Prawda jest taka, że gdyby nie to jedno zdanie, gdyby nie jedno pytanie, w życiu bym nie sięgnęła po tę pozycję. Z prostego powodu; nie lubię czytać opowieści o kimś w sumie dość popularnym, ale które to nie mają absolutnie żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Nigdy nie interesowałam się jakoś szczególnie Krzysiem, nie zaczęłam Christopherem, więc nie wiem, czy faktycznie przyłączył się do rewolty, nie wiem czy miał niepełnosprawne dziecko, ale też nie czuję potwierdzenia ze strony tejże powieści. Lubię czytać biografie - potwierdzone listami, dziennikami, słowami, zdjęciami, wspomnieniami... Tu brak mi czegokolwiek, czemu mogłabym uwierzyć.
Czasem po to, by być realistą trzeba zaakceptować coś, co wydaje się niemożliwe. [s. 42]
Zdawać by się mogło, że powyższy akapit mojej recenzji tej książki mógłby kogoś zniechęcić do przeczytania jej. Prawda jest jednak nieco inna. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi to, co i ja lubię. Widzę to na przykładzie jednej osoby, która jest bardzo do mnie podobna, myślimy w jeden sposób, chodzimy w jeden sposób, w taki sam sposób ukrywamy swoje uczucia i myśli, ale i w ten sam sposób eksponujemy je tak mocno, jak tylko się da, co jest widoczne tylko dla tej drugiej. A pomimo wielu, naprawdę wielu podobieństw, posiadamy różnice, które zdawać by się mogło, nie pozwalają na przyjaźń tak różnych charakterów. Mając właśnie coś takiego na względzie, postanowiłam zrobić listę osób, które mogłyby znaleźć w tej powieści coś dla siebie. Oto ona:
- ktoś, kto lubi opowieści filozoficzne,
- ktoś, kogo nie zraża częściowy lub całościowy brak przyczynowo-skutkowego prowadzenia narracji,
- ktoś, kto zastanawia się co dzieje się z umysłem człowieka, gdy zaczynają się problemy psychiczne,
- ktoś, kto lubi beletrystykę o kimś, kto jest kojarzony przez pryzmat innego pisarza,
- ktoś, kto poszukuje swojego stylu książek, które mają mu towarzyszyć do końca.
Wydaje mi się, że jest sporo osób, które odnalazłyby w tej powieści coś dla siebie.
Czy ten starszy pan z siwymi, sterczącymi na wszystkie strony włosami, w długiej koszuli ze słonecznikami, mamrocze obrzydliwe przekleństwa dlatego, że się boi, czy też jest to objaw jego choroby? [s. 61]
Pod wieloma względami mogę nazwać lekturę tej książki jako przyjemnie spędzony czas. Nie powiem, że nie czuję rozczarowania, gdyż początkowo sądziłam, że ta powieść będzie moją kolejną "nałogową", że będę do niej wracać nawet po latach. Tak sądziłam przez pierwsze strony, które urzekły mnie swoimi opisami, swoimi bohaterami i sytuacjami. Jednak wracając do głównej myśli, książka ta nie skłoniła mnie do przemyśleń nad sensem życia dużo mniej, niż np. Pan Cogito, który to tomik czytam po raz kolejny, na wyrywki, nie zastanawiając się, czy nie czytam danego wiersza setny raz. Bardzo przykro jest mi to mówić, ale nie czuję się zachwycona całościową, lecz tylko fragmentaryczną lekturą tej powieści. Być może przez to, że cała rewolta studentów była dla mnie niezrozumiała, nielogiczna, głupia i infantylna. Prawdę powiedziawszy, nie przejęło mnie to, że zginął jakiś tam bohater. Jeśli była to postać, która irytowała mnie od pierwszej wzmianki o niej, miałam ochotę bić brawo za to, że autor postanowił mnie od niej uwolnić.
Mieliśmy żyć zgodnie z cudzymi pomysłami - czytał student. - Żyć wymyślonym życiem po to, by zachować wizerunek. Ale to dążenie do piękna, do utrzymania owej nieprawdziwej egzystencji niszczy wszystko, co w nas autentyczne. [s. 224]
W tym momencie, chciałabym przeprosić wszystkich, którzy czują do mnie jakieś negatywne uczucia, gdyż obrzucam mięsem i własną złością powieść napisaną... dobrze i starannie. Wydawać by się mogło, że jest to sprzeczne z tym, co jest napisane wyżej, ale nawet jeśli tak jest, nie zwracam na to uwagi. Prosta sprawa, nie podoba mi się fabuła (częściowo), ale podoba mi się styl tekstu (całościowo). Pomijając w tym opisie fragmenty, których nie do końca rozumiem (np. wyprowadzenie niedźwiedzia z zoo...), skupiam się na tych, które ujęły moje słabe serduszko, takich na przykład jak zamieszczony powyżej. Jest jedną z moich perełek, które lubię czytać od czasu do czasu, która utwierdza mnie w przekonaniu, że póki sama układam swoje życie, póki nie podporządkowuję się bezmyślnie innym, póty będę prawdziwa, będę sobą i nikt nie powinien zarzucić mi mistyfikacji własnej osobowości.
[...] ilekroć ktoś zaplanuje sobie nic, zawsze kończy się to czymś, ale że coś może być odrobinkę przyjemniejsze, odrobinkę bardziej podobne do nic, niż te wszystkie pozostałe nic, z którymi spotykał się dotąd. [s. 282]
Na zakończenie chciałabym dodać tylko jedno. Uważajcie na pojawiające się lub znikające przedmioty. I niedźwiedzie chodzące po Paryżu na smyczy.