Ona się uśmiecha, kiedy już nie może inaczej...
Czasami bywa tak, że są książki, które pragnie się przeczytać przez bardzo długi czas. I przez ten czas sądzi się, że to jest ten idealny moment na przeczytanie tych słów, jak gdyby kiedy indziej traciły swoją ponadczasową i uniwersalną wartość, jak gdyby za rok miały nie trafić do naszego serca, a do mózgu, który prawdopodobnie odrzuciłby większość informacji, z racji tego, iż są zwyczajnie niezwyczajne i nielogiczne. Najgorsze jest jednak to, że pewnego dnia nadchodzi to wielkie spełnienie się naszych próśb i mamy do przeczytania tę książkę na zajęcia. Początkowo podchodzimy do sprawy entuzjastycznie, wierząc, że po przeczytaniu będzie można podyskutować o treści z kimś wykształconym, a przy odrobinie szczęścia - otwartym na nowe interpretacje. Problem pojawia się wtedy, gdy nie jesteśmy w stanie przeczytać ani strony. Jak gdybyśmy natrafiali na skuteczny opór. Ja wtedy się poddaję. Na zajęcia czytam różne opracowania, pracuję z tekstem, ale tekstu całego nie znam. Jednocześnie mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda mi się do tego wrócić.
Faust jest jedną z tego typu książek. Chodził za mną przez kilka lat. Kilka lat prosił o uwagę i już na samym początku zaczęłam dostrzegać jego niezwykłą wartość. Już od początku chciałam go poznać, nie tylko przeczytać, ale i poznać właśnie. Od podszewki, od duszy - bo naiwnie wierzę, że wszystko ma duszę. I niestety - pojawiło się zniechęcenie totalne. Ale jakby tego było mało, do zniechęcenia przyłożył się także nauczyciel, który nie potrafił przekazać mi dodatkowej miłości do tego utworu, obrzydzając mi go do końca. Niedługo później czułam do niego czystą nienawiść. Dlaczego? Prawdopodobnie winę za nieprzeczytanie zrzuciłam nie na siebie, a na treść. Wyraz głupoty totalnej, doprawdy.
Jednak teraz jestem. Po tamtych dramatycznych wręcz dniach żalu i nieskrywanej niechęci, moja miłość do utworu powróciła. I w te jakże urocze ferie uderzyła mnie z podwójną siłą. I z podwójną siłą zakochałam się w wymowie tego tekstu.
Autor jest znany ze wszystkiego, a przynajmniej ja mam takie wrażenie. Może tym stwierdzeniem mocno przesadzam, ale jak dla mnie był on wszechstronnie uzdolnionym człowiekiem, nie wspominając o jego niebywałym kunszcie literackim, który podziwiam z szeroko otwartymi oczami. To, co wydaje mi się ciekawe, to jego ostatnie słowa jakie wypowiedział przed śmiercią.
Więcej światła.
Dzięki temu mam wrażenie, że jego inteligencja wydawała mu się w pewien sposób ograniczona. Potrzebował oświecenia, którego nie udało mu się zdobyć. To daje wiele do myślenia. I w pewien sposób nastraja na wytężenie sił w trakcie pracy nad każdym projektem.
Goethe Fausta pisał w latach 1773-1832, ale wydano go w całości dopiero po śmierci autora w 1833 roku. Zawiera dokładnie 12104 wersów, co czyni go dziełem niescenicznym. Uważany jest za najwybitniejsze dzieło Goethego. Tematem całego utworu jest zakład zawarty pomiędzy Bogiem a Mefistofelesem o duszę tytułowego doktora Fausta. Miałby on oddać swoją duszę, gdy zasmakuje pełni szczęścia i wypowie pamiętne słowa:
trwaj chwilo, jesteś piękna
To, co mnie podoba się nad wymiar, to oczywiście postać Mefisto. Pomimo tego, że prowadzi Fausta za nosek, pomimo tego, że to za jego sprawą mają miejsca przykre wydarzenia, jak na przykład śmierć, to w moich oczach jawi się jako bohater pozytywny. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że całkowicie zmęczony życiem Faust dzięki niemu odkrywa piękno otaczającego go świata. Zaczyna dostrzegać sens życia, czyli coś, do czego powinien przyczynić się Bóg, a nie Diabeł.
Ponadto bawi mnie oburzenie tego "złego charakteru", gdy Faust wyraża swoje zainteresowanie czternastoletnią Małgorzatą. Nie sposób parsknąć śmiechem, gdy próbuje go od tego odwieść. Pomimo "odmłodzenia" Fausta, ten nadal w mniemaniu Mefistofelesa pozostaje doświadczonym i dorosłym mężczyzną, zdecydowanie zbyt starym dla młodziutkiej dziewczynki, która dopiero zaczyna poznawać życie. Jednak cóż on może?
To idealnie pokazuje, że zło nie tkwi w sile nadprzyrodzonej. Zło tkwi w nas samych. Największymi potworami są ludzie. To oni dążą do czynienia krzywdy, do szkodzenia, do wojen. Jednak my, mając świadomość tego wszystkiego, nadal uparcie zrzucamy winy za wszelkie zło na świecie na Diabła. Bo tak wygodniej. Ja jednak tego tak nie widzę. A ponadto, pytam szczerze: gdzie jest w takim razie miłosierny Bóg?
Za co tak lubię tę historię? Chyba właśnie za to ukazanie prawdy o człowieku oraz mocach, które czysto teoretycznie nim rządzą. Pewnie dlatego któregoś równie pięknego dnia jak ostatnie udam się do jakiegoś antykwariatu, by nabyć Fausta. Czuję, że będę do tej opowieści powracać nie raz i nie dwa, poszukując odpowiedzi na kolejne pytania.
Więc kimże w końcu jesteś?
– Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro.
To chyba sedno całego utworu, jego dusza. I... niczym ta chwila, czuję, że to właśnie jest piękne.